jueves, 15 de octubre de 2009

SKANDAL W KIELCACH

nie tylko o obnażaniu się na scenie …

 
  Od kilku dni słyszę komentarze na temat
sztuki „Samotność pól bawełnianych” i dochodzę
do wniosku, że ten specyficzny eksperyment reżysersko-
menedżerski nadzwyczaj się w Kielcach udał, spektakl
Radosława Rychcika, wystawiony w Teatrze kierowanym
przez Piotra Szczerskiego, nikogo bowiem z widzów nie
pozostawia obojętnym. Niezależnie od płci, orientacji,
zapatrywań artystycznych, światopoglądu itd. Czyż nie
tego oczekujemy od dobrych przedstawień? Poruszenia?
Zatrzymania? Zastanowienia? Poczucia niemal realnego
Muszę przyznać, że sztuka Bernarda Koltésa,
która wcześniej zupełnie mnie nie przekonała i nie
olśniła, zaistniała na kieleckiej scenie i przemówiła
dzięki koncepcji reżyserskiej i świetnej grze aktor-
skiej. Sposób podania słowa, pokazanie wszelkich
możliwości ekspresji, na jakie pozwalał tekst,
przywiązywanie wagi do każdego gestu – wszystko
to złożyło się na sukces przedstawienia. Wojciech
Niemczyk w roli Dealera stworzył kreację niezwykłą

i wyjątkową. Sugestywny do bólu, prawdziwie i szcze-
rze oddający cierpienie człowieka bez nadziei
poszukującego (porozumienia, miłości, zaspokojenia,
„transakcji”), obnażający się dużo bardziej niż Klient
(Tomasz Nosinski). Na pewno tej roli nie zapomnę.
Tomasza Nosinskiego w ogóle ciężko będzie zapomnieć.
To jego rewelacyjna gra pozwala bowiem widzom
niemal namacalnie poczuć bezmierną samotność
i zagubienie człowieka, zagubienie, którego można
doświadczyć tylko w kontaktach z innymi. Z nami,
z publicznością.

 Traktuję to przedstawienie jako szczególne
współistnienie obrazu, muzyki, słowa. Zmasowany
atak na zmysły. Muzyka na żywo w wykonaniu Natural
Born Chillers sprawia, że widz ma poczucie realności
obserwowanych sytuacji. Pokaz multimedialny autor-
stwa Marty Stoces uzupełnia i wzmacnia przekaz
sztuki. Jest tam trochę przemyconej pornografii,
ale przecież zwierzęca seksualność bohaterów jest
bezpośrednią przyczyną brania udziału w polowaniu,
a chęć erotycznego panowania nad drugim człowiekiem
jest wpisana w wiele życiowych „dealów”. Zwłaszcza
gdy spada maska, a dusza musi się całkowicie poddać
ciału. Gdy zostaje samotność. Bo przecież każdy jest
sam w czasie transakcji…
fot .
Marzena Marczewska
www.teatr-zeromskiego.com.pl/nowa/gazeta/gazeta_10_2009.pdf  

martes, 6 de octubre de 2009

Tego jeszcze nie było. Aktor rozebrał się w kieleckim teatrze

Na scenie kieleckiego teatru rozbiera się młody aktor Tomasz Nosinski. Na scenie kieleckiego teatru rozbiera się młody aktor Tomasz Nosinski. (Łukasz Zarzycki)
Przeczytaj więcej

Czegoś takiego w kieleckim teatrze jeszcze nie było! Na scenie pojawiła się nagość. Wygląda na to, że sztuka Bernarda Kotlesa "Samotność pól bawełnianych" w reżyserii Radosława Rychcika słusznie zapowiadana była jako ryzykowny eksperyment...
Całkowita nagość aktora Tomasza Nosinskiego może zaskakiwać i szokować, jednak, jak podkreśla dyrektor kieleckiego teatru Piotr Szczerski, jest ona "podana" w bardzo estetyczny sposób, daleki od wulgarności.

Aktor przez całą sztukę występujący w garniturze, na końcu zdejmuje go, stając przed publicznością obnażony nie tylko z ubrania. Jego bohater obnaża się w ten sposób emocjonalnie.

Szczerski podkreśla, że spektakl nie jest przeznaczony dla publiczności w wieku szkolnym, gdyż oprócz wspomnianej już sceny rozbieranej, pokazywane są w nim także projekcje video zawierające treści erotyczne.

Więcej w poniedziałkowym "Echu Dnia".

http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20091006/KULTURA04/831607394

lunes, 5 de octubre de 2009

Poetycki slam o samotności w teatrze

Monika Rosmanowska

"Samotność pól bawełnianych", najnowsza premiera kieleckiego teatru, szokuje. I daje widzowi, przyzwyczajonemu traktować teatr jak rozrywkę, w twarz. Raz za razem.


Fot. Paweł Małecki / Agencja Gaz


Sztuka Bernarda-Marie Koltesa w reżyserii Radosława Rychcika to rzecz o przypadkowym spotkaniu dwóch mężczyzn. Dealer (w tej roli Wojciech Niemczyk) ma coś do sprzedania, Klient (Tomasz Nosiński) - chce coś kupić, ale nie potrafi nazwać swojej potrzeby. Nie o zwykłą transakcję tu jednak chodzi, ale raczej o pokazanie relacji panujących w dzisiejszym społeczeństwie, relacji, które traktowane są w kategoriach czysto użytkowych - wymiany, dealu. Niemczyk i Nosiński, Dealer i Klient, wymieniają się więc słowami, minami, dotykiem i... nic z tego nie wynika. Tekst Koltesa, ostry, pełen metafor, zapętleń, niedomówień, pełen "szumów", z których odcedzić trzeba to co istotne - tak jak powieści Michela Houellebecqa, Philippe Djiana czy Douglasa Couplanda - jest lustrem, w którym widzimy samych siebie i ten widok do najprzyjemniejszych nie należy. To lustro pokazuje, że w tym swoim triumfalnym pochodzie ku lepszej przyszłości doszliśmy tylko do punktu, w którym istnieje pożądanie, lecz nie ma obiektu pożądania, istnieje przymus konsumowania, lecz nie bardzo wiemy, na co mamy ochotę i co miałoby nas zaspokoić, bo na pewno nie seks, narkotyki czy pieniądze. Świat w oczach Koltesa to świat, w którym pustka osacza i nie daje o sobie zapomnieć, a człowiekiem rządzi nieopisany lęk przed samotnością.

W tym spektaklu widz w kameralnej atmosferze Pokoju Becketa konfrontowany jest tylko z dwoma aktorami, dwoma postaciami i słowami. To one są tu najważniejsze. Towarzyszy im nowoczesna, transowa, klubowa muzyka grana na żywo przez młody zespół Natural Born Chillers, która dodatkowo akcentuje emocje postaci, ale, niestety, od wypowiadanych słów - a tekst łatwy nie jest i wymaga od widza nieustannego skupienia - odwraca uwagę.

Choć w spektaklu (który jest raczej połączeniem koncertu, dyskoteki, poetyckich slamów czy imprez klubowych niż tradycyjnym spektaklem) dwóch aktorów, opowiadając o rozpaczliwej samotności i braku uwagi ze strony innych, usiłuje zwrócić na siebie uwagę widzów. Wojciech Niemczyk i Tomasz Nosiński dają z siebie wszystko. Tańczą, wyginają ciała w konwulsyjnych pozach, tikach, drgawkach i prowadzą dialog naładowany skrajnymi emocjami, pełen nerwowych pisków, krzyków i skowytów (brawa dla Wojciecha Niemczyka za efektowną scenę z narastającym, histerycznym krzykiem), jak gdyby chcieli własnymi ciałami powiedzieć: tak, świat oszalał, ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że my w tym świecie żyjemy i musimy żyć dalej. Pytanie tylko: jak w tym szaleństwie odnaleźć metodę na siebie, na spokój, na przyzwoitość, na zaspokojenie?

Reżyser Radosław Rychcik wytrąca widza z równowagi. Żongluje emocjami, szokuje. I sprawia, że wobec tego, co na scenie, nikt nie pozostaje obojętny. Tak jak na sobotniej premierze, znajdą się tacy, którzy przywitają spektakl brawami na stojąco, i tacy, którzy wyjdą przed jego zakończeniem. Większość z tym, co zobaczyła, zmierzy się dopiero po powrocie do domu. Bo chyba tak należy interpretować nieśmiałe - jak na kieleckie realia - oklaski na zakończenie spektaklu. Gorzej, jeśli te brawa były tylko kurtuazyjną reakcją dobrze wychowanej publiczności. Bo tak to już jest, że wolimy oglądać na scenie coś, co wprawi nas w dobry nastrój, niż nagiego (dosłownie) życiowego popaprańca - Klienta i histeryka - Dealera. Nie zdziwiłabym się, bo zawsze, gdy przeglądamy się w oczach innych, wolimy wierzyć w to, iż jesteśmy piękni i zabawni, niż gburowaci i brzydcy. Radosław Rychcik pokazuje, że jesteśmy brzydcy, a świat jest pełen samotności, cierpienia. Pełen życiowych nieudaczników, poszukujących spełnienia snu o powszechnej szczęśliwości. Nie wszyscy istnienie takiego świata przyjmują do wiadomości i nie dla nich zapewne jest ta sztuka. Ale nie znaczy to, że takiego świata nie ma i że nie warto pokazywać go, by ostudzić trochę zachwyt nad sobą i tym światem.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce